Moja rodzina znalazła się w Boguszewie, po odzyskaniu niepodległości chyba w 1922r. Moi rodzice wyjechali do Ameryki „za chlebem”, gdzie urodziła się trójka mojego rodzeństwa – Wacław (1916r.), Jan (1918r.) i Edwin (1919r.). Około 1921r. wrócili do Polski w swoje rodzinne strony, w lubelskie – powiat Kraśnik, wieś Wólka Olbińska. Wrócili z myślą kupna jakiegoś gospodarstwa. Zdecydowali udać się na Pomorze, ponieważ pruski zaborca opuszczał te tereny i Niemcy sprzedawali swoje gospodarstwa. Moi rodzice przyjechali jednak zbyt późno, bo w Boguszewie już była resztka gospodarstw na sprzedaż – dlatego kupili niewielkie gospodarstwo. W Boguszewie moja rodzina powiększyła się do dziesiątki – w kolejności na świat przyszli: Anna, później ja Aleksander, następnie Urszula (1929r.), brat Marian (1930r.) i najmłodszy brat Jerzy (1933r.). Od sierpnia tego roku (2014) została nas już tylko dwójka, ja i brat Marian. W okresie przedwojennym trudno się żyło, ale rodzice tak zabiegali, że było co jeść i ubrani wszyscy chodzili. W tamtym okresie ciężko było o pracę, dlatego rodzice i starsze rodzeństwo dorabiali sobie u większych gospodarzy. Zbliżał się rok 39 i nawet ja mając zaledwie 12 lat czułem zagrożenie wojną i wszyscy mieli świadomość, że nasza armia nie będzie w stanie powstrzymać nawałnicy niemieckiej. Już 1 września zdecydowana większość mieszkańców zostawiała swoje domy i zabierając podstawowy dobytek, zaprzęgami konnymi uciekała w kierunku południowo- wschodnim. Do dziś nie wiem dlaczego, ale nieliczne rodziny niemieckie też opuszczały Boguszewo. Moja rodzina wyjechała wspólnie z rodziną Jasińskich, Syczów i Fuszarów (bez Marcina, bo twierdził, że musi przypilnować gospodarstwa) i chyba Traczów. Zabrała też się z nami Kasia Termina z synkiem Adasiem, która pracowała u Gąsiewskich. Kierowaliśmy się na Gołębiewko, Wąbrzeźno, Golub-Dobrzyń i dalej na Warszawę. Poruszaliśmy się tylko nocą, bo w dzień lotnictwo niemieckie dokonywało bombardowań poruszających się kolumn. Na całe szczęście, w tym nieszczęściu, wrzesień 39r. był, można powiedzieć upalny, więc można było spać pod gołym niebem nawet bez specjalnego przykrycia. Nie pamiętam nazwy miejscowości w której Niemcy nas dopadli, w każdym razie oficer niemiecki po przepytaniu Jasińskiej(która trochę znała język niemiecki) stwierdził, że możemy już wracać, bo „tam już przeszliśmy”. Do Boguszewa wróciliśmy około 15 września, ale atmosfera była już nie polska. Rodziny niemieckie poinformowały nas, że nie mamy żadnych praw, bo teraz oni tu rządzą. Szybko to odczuliśmy, pamiętam Niemca o nazwisku Mendel, który chodził po wsi z karabinem i zastraszał Polaków. Z czasem Niemcy nakazali polskim gospodarzom wyjechać a na ich gospodarstwach osadzali Niemców z okolicy. Jako ostatni gospodarstwo swoje opuścili Łęgowscy. Potem, chyba w 41 roku Niemcy ściągnęli Besarabów i w miejsce Niemców osadzali ich na gospodarstwach. Kilka rodzin niemieckich zostało, natomiast większość została przeniesiona do okolicznych miejscowości. Niemcy zostawili w Boguszewie kilka rodzin polskich, głównie takich, w których dorosłych osób gotowych do pracy było sporo. Rodziny te były zmuszone do pracy w gospodarstwach osadzonych Besarabami. Niemcy rozdzielali rodziny tak, aby w jednym gospodarstwie nie pracowały osoby z jednej rodziny. Nocowaliśmy na terenie gospodarstw, tak więc kontakt z resztą rodziny był bardzo utrudniony. Mama moja z najmniejszymi dziećmi była przeniesiona do domu Fijałkowskich, mieszkała w pokoju na górze. W naszym gospodarstwie ulokowano Besaraba – stolarza. Później stolarz ten przeniósł się obok na miejsce Rolewiczów. Rolewiczową z trójką córek przeniesiono do naszego domu. Rolewicz, wypuszczony z obozu koncentracyjnego też zamieszkał u nas. Pamiętam jak wychudzony, słaniając i trzymając się płotu szedł od stacji kolejowej. Nikomu nie wolno było mu pomóc, a jemu zabroniono cokolwiek mówić, pod groźbą rozstrzelania całej rodziny. Był tak zmaltretowany, że wkrótce zmarł i wtedy mama moja z dwójką dzieci mogła wrócić do swojego domu.
Zbliżał się koniec wojny, my jednak mieliśmy tylko 4 dni „wolności”, bo 19 stycznia 1945 roku wyszedł z Boguszewa jeden okupant a 23 stycznia zastąpił go drugi. Doskonale pamiętam jak wojsko radzieckie zbliżało się od strony Linowa. Szli torami, rozpierzchując się mniej więcej od „lipek” na całe Boguszewo. Widząc i słysząc zbliżające się wojska ukryliśmy się w parsku u Rolewiczów. W Mełnie siedzibę miał NKWD-owiec i stamtąd rozsyłał żołnierzy na rewizję i propagandzistów. Zrobiło się nieciekawie i strasznie. Znowu zaczęło się zastraszanie i aresztowania – pamiętam aresztowano Orylską Helę, Kapiszko Marynkę i starego Kapiszko chyba też, i wielu innych. Mi również NKWD nakazało iść na dworzec, gdzie był punkt zborny. Mówiono, że zabiorą nas do pracy na lotnisko, co brzmiało bardzo podejrzanie. Cudem udało mi się z tego wymigać. Dopiero z początkiem wiosny ruscy opuścili Boguszewo. Pierwszy, który wrócił do Boguszewa był Albin Dobjasz. Był ubrany po cywilnemu, bo był w Batalionach Chłopskich i musiał się ukrywać. Na jego widok ogarnęła nas wielka radość – była to oznaka rychłego zakończenia naszej gehenny. Albin na początku stołował się u nas. Później przyjeżdżali pozostali… drugim który wrócił był Bolek Chruścicki. Z czasem wrócili pozostali gospodarze i życie w Boguszewie zaczęło się organizować od nowa.